Recenzja filmu: Świąteczny Rycerz


Świąteczny Rycerz to Netflixowa produkcja przygotowana specjalnie pod te zbliżające się święta. Bo czego widzowie mogą oczekiwać w tym zimowym czasie jak nie kolęd, choinek i romantycznych, ckliwych historii? W tej opowieści nasza główna bohaterka — nauczycielka, która nie wierzy już w miłość, na swojej drodze spotyka przypadkowego „rycerza”, który okazuje się... prawdziwym rycerze. Dokładnie zwie się Sir Cole i jakimś magicznym cudem udało mu się przenieść w czasie z polowania w XIV wieku do świątecznie udekorowanego miasteczka wieku XXI.

Już po tym skrócie i jednym akapicie raczej jesteście świadomi tego, że fabularnie ten film nie jest w stanie zaoferować nam wiele. Jest to kolejny film wydany na potrzeby sezonu, który może się sprzedać, ale równie dobrze może zostać wyrzucony do kosza. Trzeba było w końcu stworzyć coś unikalnego, czego jeszcze nie było prawda? W takim razie przenieśmy irlandzkiego rycerza prosto do nowoczesnych Stanów Zjednoczonych, w których to w ciągu kilku dni będzie czuć się bardzo swojsko, komfortowo i nawet będzie wiedział jak sensownie prowadzić samochód... no, no.


Film ten jest na tyle fabularnie neutralny i odgrzewany, że w zasadzie nikt nie pogniewałby się, gdyby cała otoczka świąteczna została usunięta. Ok, Sir Cole do Wigilii ma odnaleźć swoje przeznaczenie, by mógł wrócić do swoich czasów na pasowanie brata. Brooke natomiast przygotowuje się do świętowania Bożego Narodzenia z innymi zgodnie z zasadami jej rodziców. Przeniesienie rycerza to współczesności tutaj mogło nastąpić w każdej chwili, ale przecież Netflix uwielbia nam dorzucać świątecznych klimatów, nieprawdaż?

Zastanówmy się w tym momencie, chociaż przez chwilę, czego oczekujemy od filmu stricte świątecznego? Ja powiedziałabym z ręką na sercu, że właśnie tego świątecznego klimatu, tego uroczego ciepła w sercu, kiedy widzimy konkretne aspekty związane z tą grudniową okazją. Świąteczny Rycerz natomiast nie dał nam kompletnie nic świątecznego, co mogłoby wprowadzić nas w ten specjalny klimat. Dobra, jedna rzecz — pocałunek pod jemiołą. I tyle (to wcale nie tak, że właśnie w momencie pisanie tej recenzji wyskoczył mi trailer filmu...).


Rzecz, za którą jestem w stanie pochwalić twórców to odpowiednio dobrany aktor i projekt postaci Sir Cola. Jest to rycerz, za którym jednak większość kobiet by się uganiała, gdyby był dostępny we współczesności. Człowiek walczący o względy damy, zdystansowany, wyuczony wielu rzeczy pozwalających mu spokojnie funkcjonować samodzielnie. Dodatkowo jak na romansidło, aktor ten wygląda całkiem uroczo. Nie nadaje się natomiast do tego filmu Vanessa Hudgens, aczkolwiek podejrzewam, że najzwyczajniej w świecie przejadła mi się w romansidłach, w których walczy o względy księcia.

Po tym krótkim opisie czas zastanowić się dokładnie i w pełni poważnie nad tym, czy warto obejrzeć Świątecznego Rycerza. Moim zdaniem... nie. Poszukajcie innej świątecznej produkcji, która faktycznie ten świąteczny urok zachowała, Nie wiem... wróćcie do oglądania Kevina, który mnie osobiście jakoś się nie nudzi pomimo tylu lat. A jak chcecie jakieś dobre romansidło, to tutaj też tego nie odnajdziecie. Są to zmarnowane 2h z życia, które tylko pokazują nam jacy rycerze są idealni, ale ich przecież już nie ma...prawda?

Ocena ogólna: 3/10

 

Komentarze

Popularne posty