Drewniana recenzja filmowa: Martwe Zło
Po dłuższej przerwie od newsów czas w końcu coś skleić. Uznałam, że po obejrzeniu 4 filmów Martwego Zła wypadałoby w końcu o nich napisać. Oczywiście nie będę łączyć wszystkich części tutaj, po prostu będą oddzielne recenzje w odrębnych newsach. Tak więc lecimy od pierwszego filmu.
Martwe Zło (The Evil Dead) to horror wydany w 1981 roku. Reżyserem jest Sam Raimi, znany chociażby jako twórca trzech części Spider-Mana. Martwe Zło otrzymało nagrodę Saturn za "najlepszy film niskobudżetowy" w 1983 roku (łącznie na film przeznaczono niecałe 30 milionów dolarów.
Film opowiada o losie przyjaciół, którzy decydują się jechać do opuszczonego domku w górach
w celach wypoczynkowych. Niestety, przez swoją ciekawość i nieostrożność przywołują one demony z piekieł.
Główny zamysł fabularny moim zdaniem jest jak najbardziej ok. Patrząc na to, że film powstał na początku lat osiemdziesiątych, publiczność nie była wtedy przeżarta schematycznością filmów grozy, to jest to coś interesującego. Wydarzenia rozwijają się w sposób niezbyt gwałtowny, ale rownież nie ciągnie się wszystko zbyt długo. Dodatkowo pojawia się w widzu zainteresowanie tym, kto będzie kolejną ofiarą. Mimo wszystko z czasem człowiek zaczyna oglądać dany seans bardziej komicznie, zauważa pewne niedomówienia, niejasności, nieodpowiedni rozwój wydarzeń, znalezienie innych odpowiedników. Fabuła nie potrafi nas trzymać przy sobie przez cały seans, co nie jest dobrą cechą...
Możemy skupić się teraz na samych naszych głównych bohaterach. Ash, Cheryl, Scott i Linda. Zacznijmy może Scotta, gdyż to przez niego zaczyna się całe piekło w górskim domku. Chłopak niedojrzały, traktuje wszystko jako dobrą zabawę, sam nie potrafi za dużo zdziałać, mało kiedy słucha innych i poszukuje kogoś, kto weźmie sprawy w swoje ręce. Nie przejmuje się opiniami swoich przyjaciół i próbuje wszystko obracać w żart, aczkolwiek do czasu...
Nastepnie Cheryl - dziewczyna, która pierwsza pada ofiarom demona. Spokojna, delikatna artystka, która od samego początku uznaje, że dzieje się coś złego, lecz niestety nie ma siły przebicia. Ostatecznie (głupia) wychodzi z domu, co pozwala demonom na opętanie jej ciała i porwanie jej duszy.
Linda - dziewczyna Asha, postać wydająca się bardziej cieniem swojego faceta. Ostatecznie równiez nie jest w stanie nic zrobić przeciwko demonom, stając się jednym z nich (zresztą, bardzo irytującym. Jej śmiech... jak obejrzycie, tak zrozumiecie).
No i mamy naszego głównego bohatera - Ashley'a "Asha" Williamsa - bohatera, który przez spory czas nie wie jak pojmować otaczającą go rzeczywistość. Z biegiem czasu zaczyna stawiać się do walki przeciwko demonom, poznawać kolejne tajniki ich niszczenia i zamknięcia ponownie zła
w Necronomiconie. Mimo wszystko nie jest bohaterem godnym podziwu, gdyż jego sposób bycia... No, niestety, ale szału nie robi. Dość długo woli krzyczeć, płakać i użalać się, zanim faktycznie podjąć konkretne kroki.
W zasadzie powinnam ocenić tutaj grę aktorów w proporcji do ich postaci, ale patrząc na to, że nie można było poznać ich jako "normalnych ludzi", nie wgłębiamy się w ich uczucia czy przeszłość, możemy więc skoncentrować się na innym aspekcie. W związku z tym, że jednak większość filmu otaczają nas demony, czas powiedzieć własnie o... charakteryzacji. I tutaj powiedziałabym, że pojawia się kolejny komediowy aspekt tworzenia form z plasteliny, im większe deformacje, tym wygląda to bardziej żałosnie niż wczesniej. Mimo wszystko znów przypomnijmy sobie, że ten film ma już ponad 30 lat, to nie była doba komputerowych obróbek i innych, jakoś sobie trzeba było radzić. I mimo wszystko rurki z krwią wmontowane w głowę dla efektu rozlewu nie są aż taką złą opcja, jakby się temu bliżej przyjrzeć...
Jest jedna rzecz, która dość mocno mnie zainteresowała w tej produkcji. I nie chodzi tutaj jedynie
o pierwszą część, gdyż zostało to zachowane przez resztę. Chodzi dokładniej o fakt, że nie widzimy zła. Są przedstawione ujęcia z perspektywy "martwej duszy", która nas goni, słyszymy dziwny, irytujący dźwięk, czujemy jej obecność, ale nie widzimy jej w formie osobowej. Moim zdaniem był to dość dobry zabieg pokazania tego, że zło może czaić się wszędzie i nie zawsze możemy znać jego formę. Bohaterowie wyczuwali tę duszę, przez co w panice próbowali uciekać. I tu jest kolejny minus (wszędzie znajdę jakieś ale...). JAKIM CUDEM TA DUSZA LECIAŁA ZA BOHATERAMI TAK WOLNO? Pojawiały się ujęcia, kiedy byłaby w stanie już "złapać" za noge, a jednak wciąż była na pewien systans. Ale czym to było spowodowane? Nie wiem.
Podsumowując Martwe Zło z 1981 roku... Nie jest to do końca ta klasa horroru, która współczesnemu odbiorcy mogłaby przypaść do gustu. Nie mówię tutaj o fanach gatunku, ale po prostu o ludziach, którzy są już tak przesiąknięci różnymi "strasznymi" rzeczami, że już nic nie jest im obce. Mimo wszystko wiem, że starszy widz, wychowujący się na takich klimatach wciąż będzie wyciągać po seansie pewien dreszczyk i strach.
Niestety w związku z tym, że ja jestem tym młodym odbiorcą, a horrory od dawna bardziej mnie bawią niż straszą, nie jestem w stanie postawić wysokiej noty.
Ocena filmu: 2/10
Komentarze
Prześlij komentarz