Relacja z Tsuru: Japan Festival 2017

Miałam nie jeździć już po Mochiconie na konwenty inne niż Pyrkon. Człowiek udawał, że znalazł życie i woli podróżować po Polsce od tak dla znajomych, zamiast produkować się na zjazdach dla mangozjebów. Tsuru natomiast wpadło do mojego kalendarza czystym przypadkiem... w końcu to wciąż Śląsk, daleko nie ma, żeby sobie pojechać i odświeżyć swoje konwentowanie. Dlatego też uznałam, że będę udawać nowego konwentowicza. Oczywistym było, że mi się to nie uda.

Pojechałam na konwent już w piątek. Za zgodą Jaruto przybyłam by popomagać i pointegrować się ze znajomymi, z którymi w trakcie imprezy mogę nie mieć możliwości spędzenia wspólnie czasu. Już w kolejce do akredytacji zostałam oczywiście zdemaskowana, ale śmieszkowanie o moim "pierwszym konwencie" wciąż było dobrym śmieszkiem. Otrzymałam moją darmową wejściówkę (tu dziękuje helperce, dzięki której tę wejściówkę w ogóle miałam) i mogłam zwiedzić całą szkołę. 


Patrząc na rozplanowanie szkoły na tegorocznej edycji zauważyłam, że za dużo względem planów się nie zmieniło. Jedynie UltraStar został przeniesiony na inne piętro, a strefa sleepowa wciąż była w drugim sektorze szkoły. Mimo wszystko znacznym plusem dla ekipy było zrobienie w tym roku limitu wejściówek na dwa dni, dzięki czemu mimo braku zmian w rozkładzie, odczuwało się wielkie zmiany na korytarzach i na holu wystawców. Nikt się już o siebie nie zabijał. 


Już przed podróżą na konwent uznałam, że jak na typowego uczestnika przystało, muszę sprawdzić rozpiskę atrakcji by zaplanować, na co chcę iść. Niestety mocno się zawiodłam brakiem większej liczby atrakcji w moim guście. To jeszcze nic, bo wiadomo, że są gusta i guściki i nie przypadnie wszystko każdemu. Mimo wszystko najbardziej w serduszko zabolało mnie to, że z sali Panelowej 1 można było z gracją przechrzcić ją na Sale Cosplayową 1, gdyż większość prelekcji była o ceraciarni.


Oczywiście to co zostało moim konwentowym zbawieniem to gry muzyczne. UltraStar w dużej sali, w której było miejsce dla każdego. Możliwość śpiewania na 6 mikrofonów i duża baza muzyczna. Dodatkowo 3 interesujące turnieje, z których w dwóch brałam udział w finałach (na ostatni ostatecznie nie przybyłam, bo zapomniałam godziny xD). osu!room jak zawsze pełen ludzi, nadmiar potu i smrodu powodował, że w godzinach wieczornych ciężko było tam w ogóle wejść, ale wzięłam udział w turniejach i miniturniejach, które przebiegały szybko i sprawnie. DDR miała również sporą salę, ale o dziwo nie widziałam żeby były tam tłumy... albo przybywałam o złej porze. SDVX jak zwykle zbierał przy sobie dużo maniaków oraz część nowicjuszy, a dodatkowo pojawiła się jakaś dziwna nowa gra na konwencie, która jest nawet jak dla mnie za ciężka. 


Dużym plusem organizacji było ogarnięcie KFC i Pizza Hut w sobotę konwentową. Nawet nie wiecie jakie to zbawienie dla konwentowiczów widząc otwarte fast foody 11 listopada. Dodatkowo powstały podejrzenia, że Żabka nieopodal konwentu była już nastawiona na napływ mangozjebstwa, bo w zasadzie w trakcie konwentu nie brakowało im towarów. Na większości konwentów pojawiają się po pierwszym dniu na półkach spore pustki, a tutaj wszystko było i niczego nie brakowało. 


Starałam się nie ingerować w funkcjonowanie organizacji, bo co ja - zwykły, szary uczestnik - będę się pchać tam, gdzie nie powinnam. Mimo wszystko najbardziej zabolał mnie fakt o tym, że organizacja nie robiła swojego spisu informacji o tym, który prelegent ile punktów pobrał, na jakie atrakcje i kiedy. W tym momencie przy dobrych wiatrach można było wysłać kogokolwiek, kto pewnym głosem zechce zebrać hajs. A propos waluty konwentowej uważam również, że dużym minusem było bezpośrednie przeliczenie waluty na złotówki i postawienie na sklepiku loterii fantowej, która z czasem została zakazana. Następnym razem radzę nieco inaczej przemyśleć zagospodarowanie punktów... i nagród. Nie wiem kto normalny będzie się rzucał na mangi yaoi, bo tylko takie zostały, kiedy udało mi się upolować jedyną, ostatnią mange na poziomie (hehe... yuri... bo bardziej normalnych już nie było).


Ogólnie ten konwent pokazał mi, że na uczestnika to ja się nie nadaję. Po tylu konwentach już nie potrafię siedzieć i nic nie robić, ale też nie potrafię przełamać się, by coś robić, skoro to do mnie nie należy. Takim oto cudem próbowałam walczyć z nudą, poszukując sporej liczby znajomych, podpinając się do nich i jakoś spędzać wspólnie czas. Pozwoliło mi to nie zwariować, aczkolwiek i tak zostałam zmuszona zwinąć się już o 13 z konwentu, co do mnie jest niepodobne. 


Podsumowując konwent wypadł ok. Nie mogę powiedzieć, że to bardzo dobry event, ale w porównaniu do poprzedniej edycji z pewnością o tysiąc razy lepiej zorganizowany. Miejmy nadzieję, że każdy kolejny event organizowany przez (hehe) firmę Tsuru będzie na coraz wyższym poziomie, by można było go z dumą reklamować dalej. No i miejmy nadzieję, że nie spotkamy więcej dziwnych dziewczynek-psów i dziwnych helperów-lovelasów, którzy psują dobre imię konwentów.

Jak dla mnie konwent zasługuje na solidne 6/10.

Komentarze

Popularne posty