Recenzja Fantastycznych Zwierząt
Pierwsza część filmu rozpoczyna się od przyjazdu Newta Scamandera do Stanów Zjednoczonych, celem „badań nad fantastycznymi zwierzętami” (gdzie z czasem dowiadujemy się, że cel jest jednak nieco inny, ale równie uroczy). Już w pierwszych chwilach swojego pobytu, pakuje się w kłopoty przez jedno ze swoich tajemniczych zwierzątek. Dzięki tej sytuacji poznaje się z mugolem (niemagiem) Jacobem, zdegradowanym aurorem — Tiną i jej siostrą Queenie.
Przez cały film głównym zadaniem bohaterów jest złapanie wszystkich zwierząt, które uciekły spod kontroli Newta. W pierwszej części udaje nam się również dowiedzieć o tym, że najpotężniejszy zły danych czasów był niejaki Gellert Grindelwald, o którym dowiadujemy się coś więcej w drugiej części.
I tak też początek drugiej części filmu rozpoczyna się bardzo dynamicznie, gdyż jesteśmy świadkami bardzo sprytnej ucieczki Grindelwalda z więzienia i poszukuje tajemniczego dziecka — Credence'a. Newt tym razem zostaje poproszony przez Dubledore'a o zajęcie się tą sprawą i odnalezienie obu mężczyzn.
Tak więc druga seria ma podobny zamysł fabularny — pościg. W pierwszej części był to pościg za zwierzętami, tutaj za Grindelwaldem. Jak w pierwszej części wszystkie te kwestie zostały w pewien sposób sensownie sklejone i samo poszukiwanie miało sens, tak druga część staje się typowym zamieszaniem wszystkich bohaterów (bo przecież jeszcze wspaniały Credence wciąż na własną rękę próbuje dowiedzieć się prawdy o swojej przeszłości).
Pierwsza część filmu opierała nam się głównie na czwórce bohaterów, których przedstawiłam wcześniej. W drugiej części w zamian dostajemy pewne smaczki (uwaga, są one dość nieudane) względem bohaterów znanych z Harry’ego Pottera. I tak oto widzimy Nicolasa Flamela, który nic nie wnosi do serii oraz profesor McGonagall, która w zasadzie nie powinna jeszcze się urodzić. No i prócz tego poznajemy trochę lepiej Letę Lestrange — dawną miłość Newta i obecną narzeczoną jego brata (Moda na Sukces?).
Jak już wspominałam, nie jestem wielką fanką tego magicznego uniwersum, nie wiem niektórych rzeczy, ale jestem w stanie już teraz ocenić obie te serie. Z ręką na sercu mogę przyznać, że jak pierwsza seria bardzo mi się spodobała w zasadzie wszystkim, co miała do zaoferowania, tak Zbrodnie Grindelwalda uznaję osobiście za najdłuższy trailer zapowiadający kolejną część filmu (który de facto wyjdzie dopiero w 2020 roku). Prócz porywającego początku drugiej serii, wszystko inne było bez sensu (włącznie z tytułem, który oszukuje nas względem faktycznej fabuły).
Przy rozmowie z kilkoma znajomymi, którzy są bardziej w tematyce ode mnie oraz czytając w necie, dowiedziałam się, że film ten, prócz tajemniczej McGonagall ma jeszcze kilka niespójności. Kolejną kwestią jest fakt tego, że w filmie Dumbledore uczy obrony przed czarną magią, gdzie w rzeczywistości (w jego historiach) było wspominane o tym, że zanim został dyrektorem Hogwartu, uczył cały czas transmutacji. Dodatkowo pojawia się jeszcze kwestia Nagini, która w filmie przedstawiona jest jako malediktus, mimo iż nie zmienia się stricte wbrew swojej woli, a na życzenie właściciela cyrku. Dodatkowo brak większych informacji o niej, które mogłyby połączyć jej historię z późniejszymi losami jako horkruksa Voldemorta.
Kolejną, potężną niespójnością drugiej części (bo pierwsza była niewinna i nie można było się w zasadzie do niczego zbytnio doczepić) jest zakończenie. Ono do całej otoczki gonienia się po omacku dało tysiąc ujemnych punktów. Wiele osób uważa, że słowa Grindelwalda rzucone do Credence'a (no wiecie, że jest bratem Dubledore'a) to po prostu chwyt — próba zmanipulowania chłopaka, by wykorzystał całą swoją moc przeciwko bratu. Mimo wszystko opcja taka również odpada, ponieważ Albus będzie świadom, że nie ma jakiegoś tajemniczego brata (gdyż Credence urodził się po tym, jak zmarli rodzice Dubledore'a).
Wiele osób, które nie siedzą w uniwersum po obejrzeniu drugiej części, nie są w stanie pojąć, dlaczego Dubledore i Grindelwald są powiązani braterstwem krwi. Dowiemy się tego tylko i wyłącznie z książek o Harrym Potterze i tam dowiemy się dopiero o tym, że idee Gellerta są w zasadzie pierwowzorem planów Albusa.
Wróćmy może od tych ciekawostek do samej kwestii filmowej. Co otrzymujemy w obu częściach Fantastycznych Zwierząt? Bardzo dobrze przedstawiony magiczny świat, który jest w pewien sposób bliski i odległy od świata niemagów (Ministerstwo Magii w Ameryce i tajemne przejście w Paryżu). Prócz tego idealnie stworzone kostiumy, scenografia i efekty specjalne, dzięki czemu magiczne zwierzęta są... magiczne, a wykorzystanie samej magii potrafi wbić w fotel.
Co do bohaterów można mieć pewne zarzuty. Grindelwald tutaj jest w zasadzie bez winy — jest on dobrze stworzonym szaleńcem, który nie myśli nad atakowaniem, a jedynie nad głoszeniem swoich racji (tak, wiem, manipulacją ludźmi) ku "lepszemu dobru". Dobrze mu to idzie, skoro jest w stanie bez żadnych problemów przeciągnąć na swoją stronę Queenie, która nawet nie myślała nad próbą czytania myśli potężnego czarodzieja. Sama Queenie mimo wszystko, skoro już o niej wspominam, wypadła w drugiej części idiotycznie — jak w pierwszym filmie była bardzo przyjazna i towarzyska, otwarta na świat, tak tutaj wystarczyło jedno pstryknięcie randomowej osoby i już odwraca się od wszystkich najważniejszych sobie ludzi.
Szkoda, że Dubledore pojawia się na bardzo krótki czas w obu częściach fantastycznych zwierząt. Dowiadujemy się w sumie tylko tyle, że przed Harrym miał też swoje pionki, którymi sterował i manipulował — a jednym z nich był właśnie Newt Scamander. Reszta postaci z pierwszej części w zasadzie wydaje się pozostawiona na tym samym poziomie, co ułatwia nam oglądanie.
Jedynie jeszcze mogę skoncentrować się na Lecie Lestrange, która samym swoim jestestwem doprowadzała mnie do szewskiej pasji. W pierwszej części dowiadujemy się tylko tyle, że była bardzo bliska Newtowi, ale więcej brała, niż dawała od siebie. W drugiej części nagle mamy loszkę, która zaręczona z jednym z braci, odkopuje swoje wspomnienia do drugiego. I to jej smutne zakończenie — do którego ze Scamanderów w końcu mówiła, że go kocha (no ok, raczej każdy się domyśla, po całym tym jej flashbacku, ale no...).
Czytając mój wywód, raczej jesteście w stanie wyczuć, że pierwsza część filmu nie tworzy w mojej opinii żadnych zastrzeżeń, natomiast druga jest punktem wielkiej krytyki. Tak, może to być wina mojego braku obeznania w świecie magicznym (Harry Potter i Zakon Feniksa to ostatnia część, jaką miałam okazję czytać... i to jeszcze około 10 lat temu), a może to być po prostu kwestia tego, że Rowling nie była w stanie zachować w drugiej części takiego stylu i pewności tego, co tworzy.
Dlatego też, podsumowując, względem filmu Fantastyczne Zwierzęta i jak je znaleźć polecam go każdemu — nieważne czy maniakalnie siedzicie w uniwersum, czy ot tak chcecie sobie obejrzeć coś magicznego. Przypadnie do gustu każdemu — super projekty postaci, ładnie stworzony świat, interesujący i delikatny wątek miłosny. Jeśli zaś chodzi o Fantastyczne Zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda, to... zdania są podzielone. Sama odradzam ruszenie tego filmu. W zasadzie prócz samej postaci Gellerta, seria nie wnosi kompletnie nic, co mogłoby nas zachować w wielkim oczekiwaniu na część trzecią.
Ocena ogólna Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć: 8/10
Ocena ogólna Fantastyczne zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda: 5/10
A dla leniwych leci mój nagrany bełkot wraz z kilkoma trailerami do Zbrodnie Grindelwalda
Komentarze
Prześlij komentarz