Tsuru Japan Festival 2018
Przyjechałam do Rybnika w sobotę o 22:00, kiedy już całe BUM związane z akredytacją, miejscem do sleepa i innych tego typu zostało ogarnięte. Kiedy już większość atrakcji się poodbywała i trzeba szukać pojedynczych perełek. Kiedy już każdy był w stanie uwierzyć w to, że jednak się nie zjawię już na tegorocznej edycji. A tu suprise (w sumie, nie ominęłam jeszcze żadnej edycji Tsuru... zdarzyło mi się pojawić na terenie tylko na 3 godziny kilka lat temu, ale nigdy nie ominęłam całkowicie tego eventu).
Zapaliłam sobie grzecznie papierosa przed wejściem, dostałam od razu ochrzan od znajomych, że sporo osób wypytywało przez cały dzień, gdzie ja jestem. Gdzie mogłam być? W pracy. Nie wiem kto był taki niecierpliwy mojego przyjazdu, ale mimo wszystko to miłe. Dziękuję.
Udałam się do akredytacji, by dowiedzieć się, że jest już nieczynna. Ale na szczęście ochrona nie robiła spiny, pozwolili mi iść do orgówki po swój "stuff" i takim oto cudem dostałam się na teren.
Niestety od razu jak pojawiłam się na konwencie musiałam zamknąć się w jednej sali, gdyż wieczorem odbywał się turniej piosenek animcowych na UltraStarze. Pamiętajmy, że jest to jedna z nielicznych atrakcji, której staram się nie omijać w trakcie konwentu (no, chyba, że coś na konwencie robię i nie mam czasu). Dlatego też udałam się na ten turniej, poznałam nową listę utworów (dzięki Krecik... same popularne serie, z których znam może z 5) i wygrałam ("no kto by się spodziewał").
Po tym miałam okazję wreszcie spokojnie pochodzić po szkole, poszukać swoich znajomych. Jak zawsze nie zawiodłam się z ilością znajomych mordek. Dostałam kawałek pizzy za darmo w help roomie i mogłam wyruszać dalej, z przerwą na palarnię. Następnym moim planem konwentowym było udanie się na panel Uwo dotyczących "opowieści fandomowych". Uznałam, że jest to idealny dla mnie panel, patrząc na to, ile osób rzuca mi hasłami pokroju "babciu Desiu, opowiedz nam historię".
Z początku standardowo próbowałam udawać, że to mój pierwszy konwent, no ale oczywiście nie jest to możliwe, kiedy pojawiają się znajomi. Liczyłam, że będzie to ciekawa opowiastka o różnorakich historiach, każdy podpyta, dopowie i będzie milusio. Mimo wszystko w ciągu 25 minut uznałam, że ten panel to gniot, gdyż prowadzący wraz ze swoim jednym psiapsi śmieszkowali wyłącznie między sobą opowiadając akcje z jednego konkretnego LARPOWEGO KONWENTU. No mangusie z pewnością ogarną o co chodzi, powodzenia chłopaki.
Po tym wszystkim miałam okazję upolować sobie jedzenie i iść w kimę w loży VIP (specjalne miejsce na podłodze w VR Roomie). Powiem Wam, że jeśli miałabym robić ranking najwygodniejszej podłogi do spania na konwencie, to podłoga z tej sali ląduje w TOP3 (gdzie plasuje się jeszcze podłoga ze sleepów na Tetconie i podłoga z korytarza na Gakkonie). Wstałam rano wypoczęta i pełna eneregii.
I w zasadzie niedziela bardzo szybko minęła, polegając na lataniu bez celu po konwencie, darciu ryja na UltraStarze i pożegnaniach ze znajomymi, którzy o wczesnej porze muszą się ulatniać. Szkoda, że w tym roku szkoła wyrolowała organizatorów konwentów z prysznicem i ciężko było się ogarnąć do "stanu używalności", ale nie mogę tutaj nikogo związanego z konwentem winić. Na szczęście zimno, to nie śmierdziało aż tak w całej szkole.
Mogę powiedzieć mimo wszystko, że OYAKATA wygrała moim zdaniem ten konwent. Dawno nie wróciłam do domu z pudłem zupek chińskich, który wystarczył mi na najbliższy tydzień jako żarcie do pracy. Sądziłam przed eventem, że dostanie się po jednym kubeczku przy akredytacji i bye bye, a tu nagle okazuje się, że zapasy były ogromne i zaczeliśmy rozdawać je uczestnikom na VRce.
Ogólnie to cieszę się z tego, że przyjechałam na ten konwent tak późno. Niecała doba na konwencie to idealny czas na wszystko, by się nie nudzić za bardzo. Oczywiście wiadomo, można pochodzić po prelekcjach, ale ja dopiero się do tego przełamuję (tak, zaczynam co konwent pojawiać się na jakimś panelu...). Nie będę już oceniać, jak za starych dobrych czasów każdego punktu konwentu osobno, bo to nie ma sensu.
Konwent mi się podobał. W porównaniu do poprzednich edycji był bardzo... spokojny. Może to wina tego, że nie interesuję się już za bardzo dramami konwentowymi, a może dlatego, że po prostu żadne potencjalne błędy nie wypłynęły na światło dzienne. No ok, za wyjątkiem akredytacji, która przez kilka godzin dość mocno leżała - ale to się zdarza na wielu konwentach. Mimo wszystko porównując do pierwszych Tsuru, czy do ściskonu z przed dwóch lat, to była to całkiem spoko edycja.
Miłą niespodzianką jest fakt, że ekipa organizująca Tsuru na walentynki szykuje nowy konwent - Aicon. Więc jeśli ktoś nie miał okazji być na Tsuru, a w sumie na początku roku nie ma co robić (bo kalendarz konwentowy dopiero się uzupełnia), to niech wpada do Rybnika. Zobaczymy co nowego przygotują dla nas organizatorzy.
Ja oczywiście się na nim NIE pojawię, bo przecież na konwenty już nie jeżdżę... co nie? ;)
Komentarze
Prześlij komentarz