XmasCon 2018

Źródło: Informator Konwentowy

XmasCon w Krakowie co roku przyciąga konwentowiczów swoją świąteczną konwencją i BARSZCZEM CZERWONYM. Osobiście miałam okazję jeździć na ten event prawie co roku od edycji z 2011 roku. Czy po tylu latach mogę mówić o sukcesach bądź porażkach tego świątecznego eventu organizowanego kiedyś przez B-Team, a teraz przez FunCube?

Zanim pierwsza gwiazdka...


Osobiście na konwencie w tym roku miałam się nie pojawić, gdyż jak większość osób wie, od półtora roku nieudolnie próbuję odsunąć się na bok od fandomu. Mimo wszystko przez pomysłowość dwójki idiotów (Beakel i Saguri, hej) i ich plan zrobienia mi zrzutki na portalu zrzutka.pl (nie jest to żadna reklama) udało się zebrać potrzebną kwotę na dojazd i wejściówkę w... 58 minut. Tak więc, skoro ludzie dołożyli się ze swojej kieszeni, głupio byłoby ich tak wystawić.
Zaczęłam interesować się kwestią wejściówek, gdyż w tym roku wyjątkowo musiałam KUPIĆ wejściówkę. Zaskoczyło mnie, że ruszyła opcja kupienia wejściówki dwudniowej w nowej formie — z noclegiem na terenie konwentu oraz bez noclegu. Różnica była w kwocie 5 zł. Oczywiście niektórzy na konwencie próbowali bawić się w cebulę i nie dopłacać do noclegu, ale nie oszukujmy się, kwota wraz z dachem nad głową na noc kosztuje dokładnie tyle, ile standardowo wejściówka na każdym możliwym konwencie. Mimo wszystko fajny pomysł dla osób, które mieszkają w Krakowie i wolą wrócić do siebie — mogą przy tym zaoszczędzić.
Miałam również pomysł nad tym, by przyjechać na konwent już w piątek wieczorem/w nocy (praca do późna). Mimo wszystko otrzymałam tyle negatywnych opinii dotyczących rejestracji na nocleg, że szkoda słów. Kilku moich znajomych otrzymało maila zwrotnego ze zgodą na nocleg z piątku na sobotę... uwaga... w piątek w godzinach popołudniowych, kiedy część z nich przybyła już na konwent. Fajnieeee~~
Źródło: Instagram @temari407

Kolejka po prezenty... albo raczej... wejściówki

W sobotę przyjechałam pod teren konwentu około godziny 8:00. Jak to na KAŻDYM konwencie, jest i kolejkon. Tutaj w zasadzie zakładam, że marzłabym około półtorej godziny, jak nie dłużej, ale kolejni pomocni ludzie (dzięki Danturn) mieli zaklepane miejsce w kolejce, przez co po max. 15 minutach dostałam się do środka. Mimo wszystko akredytacja sama w sobie nie szła zbyt prężnie, dziewczyna pytała się mnie czy jestem pełnoletnia, ale nie wiem, czemu nie pytała się wprost o dowód osobisty (ba, kiedy jej się pytałam, czy pokazać, była niepewna odpowiedzi).

Dodatkowo nie wiedziałam nawet, który identyfikator mam sobie wziąć, gdyż były rozstawione trzy rodzaje i dostałam od helpera tylko informację, że „do wyboru, do koloru”. No to wisi teraz w pokoju piękny rudy lisek. Faktem jest, że do grafiki na smyczkach i identyfikatorach nie można się czepiać. Szkoda tylko, że te identy takie na każdym konwencie liche, wyginający się papier. KIEDY LAMINATY~!

Przy takiej obsłudze, szczerze powiedziawszy, nie dziwił mnie fakt, że po południu wciąż widziałam kolejkon do wejścia. Bardziej irytowało mnie podejście ochrony (patrząc na to, co się dowiedziałam od innych osób - własne widzimisię służb wspierających), która w trakcie najmocniejszego naporu ludzi na akredytację kierowali ludzi do wyjścia tylnego. Wszystko ok, gdyby przy wyjściu tylnym albo nie zostały zamknięte drzwi, albo znów nas ktoś nie przerzucał do innego miejsca. No i fakt, że teoretycznie z tyłu budynku, według ochrony, mieliśmy nie palić papierosów, a ktoś tam postawił wiadro z wodą — popularna eventowa popielniczka.

Źródło: Instagram @paulincchi

Co organizator-Mikołaj dał nam na święta?

Jeśli mam oceniać jeszcze pracę różnych osób na evencie, to szczerze powiedziawszy, mogę tutaj skierować wielki ukłon w stronę helperów. Wiadomo, że helperzy działający na bufecie mieli sporo skarg w swoim kierunku (czekanie około 45 minut na swoje tosty), na korytarzach aż tak często tych wolontariuszy nie było widać, ale uratowali najbardziej gównianą (dosłownie) sprawę, jaka wyciekła (również dosłownie) w sobotni wieczór z męskiej toalety w piwnicy. Walka do samego rana ocaliła wszystkich konwentowiczów, przed zabawą w „podłoga to lawa... i śmierdzi”.

Mimo tych minusów można powiedzieć, że co jak co, ale Xmas od początku dotąd przyciąga właśnie konwencją, która stricte nie jest narzucana uczestnikom, ale sami do niej legną. Dużo świątecznych strojów, dodatków, melodyjek, nawet widziałam dziewczynę w kigurumi CHOINKI, obwieszoną całą lampeczkami. No i nie można zapomnieć o tym, co przynajmniej mnie mocno przyciągnęło do tego eventu — JEDZENIE. W końcu Xmas bez łamania się andrutem i piciem barszczyku z uszkami (wersja pikantna i łagodna) to nie Xmas. HALO.

Skoro już o jedzeniu mowa, to zmuszona jestem przypomnieć sobie kwestię sklepiku konwentowego i skierować minus w tę stronę. Niestety, ale asortyment sklepiku konwentowego nie dawał nam zupełnie NIC, co mogłoby nas w jakiś sposób mocniej zainteresować. Osobiście przez cały konwent miałam do wydania około 60 punktów konwentowych. Koszulka konwentowa oraz kubek do kupienia były tylko za normalną gotówkę, więc z punktów mogliśmy kupić wyłącznie gnioty.

Oczywiście niektórzy w tej kwestii mogą powiedzieć, że przesadzam, ale szczerze powiedziawszy, pluszowa marchewka, mało popularne tytułu mangowe czy przypinki jakoś mało do mnie przemawiają. Takim oto cudem pierwsze 20 punktów wydałam na dwie paczki Pocky (chwała, że przelicznik waluty był sensowny), a kolejne 40 (gdy Pocky się skończyły) udało mi się wielkim cudem wydać na Mochi i jakieś żelki japońskie (wielkim cudem, gdyż dostawa jakiegokolwiek jedzenia na stoisko była 5 minut po moim przybyciu).


Źródło: oficjalna strona XmasConu

Prócz śpiewania kolęd i jedzenia barszczu?

No cóż, w końcu atrakcje są dość istotną częścią konwentu. Dlatego też zgodnie z tradycją brałam udział w każdym turnieju UltraStara (gdzie w sumie sala większość czasu była zapełniona), JuBeata (dziwi mnie, że na tak popularnym konwencie ta gra nie ma takiego brania, jak na mniejszych bądź mniej oklepanych eventach) oraz miałam okazję pojawić się na kilku atrakcjach przelotem.

Pojawiłam się na panelu Rudej pt. „Czy będąc otaku, możesz dostać pracę, która zapewni Ci satysfakcję” - i tutaj muszę dać kilka słów krytyki (mimo iż działałam pod tym samym szyldem), ale wydawało mi się przez ten czas, gdy tam byłam, że prelekcja ta nie jest do końca związana z tytułem, a bardziej działa na zasadzie „Dlaczego praca w Yatta daje Ci jakieś możliwości”. Chyba że pomyliłam godziny i poszłam na panel o polskich wydawnictwach — w tym momencie przepraszam, jeśli to mój błąd.

Pojawiłam się również czystym przypadkiem na konkursie Xandrosa pt. „Wiedzówka z retro Animuzyki” i powiem szczerze, że aż motywuje mnie to, do odkopania moich starych playlist z utworami, gdy byłam prezenterką. Miały nie lecieć utwory wydane po 2006 roku. Sporo kawałków było znanych albo kojarzonych, a wiedzówka przebiegała dość sprawnie. Tylko lv Xandros — poziom tej wiedzówki był mimo wszystko dość przerażający.

W sali The Basement odbyły się również Waifu Warsy, o których zapomniałam i również pojawiłam się przez przypadek. Atrakcja, która, gdy pojawia się na konwentach, zbiera rzeszę fanów. Oczywiście sala była pełna, trzeba było się kompresować na podłodze. No i jak zawsze było dużo śmiechu i rywalizacji. Jak dla mnie bardzo dobrze, że obecne Waifu Warsy wygrał Astolfo — TRAPY RZĄDZĄ!

Również przypadkowo miałam okazję być na konkursie Beakela z Highschool DxD. Mimo wszystko, w związku z tym, że atrakcja odbywała się na sam koniec konwentu, nie było zbytnio zainteresowanych, dlatego też zmieniliśmy tematykę konkursu na ecchi screenówkę. Żałuję jednak, że nie wzięłam udziału, zgarnęłabym chociaż z 5 punktów. 

Przez znajomych również miałam okazję iść na panel Shippo dot. podsumowania konwentów mangusiowych z tego roku. Panel bardzo fajnie zrobiony, wraz ze statystykami, slajdami i skrótami myślowymi, które były do ogarnięcia dla każdego, kto mniej więcej wiedział, o co chodzi. Oczywiście mogę się nie zgadzać z opinią przy nagradzaniu konwentów (można było dać coś innego), ale każdy mógł mieć inną opinię na ten temat. Mimo wszystko człowiek poszerzył swoją wiedzę o eventach, które go ominęły.

Tak, to ja. Zdjęcie robione przez Marcus Photography

Mikołaj jedzie dalej z prezentami

Podsumowując, konwent ten na przestrzeni tych 7 lat za dużo się nie zmienia. Może w tym roku odczuwalny dla mnie był dość mocno ścisk uczestników na korytarzach i w salach do spania. Mimo wszystko klimat jest ten sam, a ja po prostu za każdym razem zwracam uwagę na nieco inne aspekty. Mimo wszystko, jeśli chcecie wreszcie spędzić święta bądź imitację świąt z innymi mangusiami — musicie przyjechać do Krakowa. Wspólnie pokroimy powietrze na kanapki, popijemy barszczem i będziemy nosić czapki Mikołaja!

Komentarze

Popularne posty