Recenzja mangi: Toradora


Podejrzewam, że większość z Was miała okazję usłyszeć chociażby tytuł Toradora w swojej mango-amino karierze. W końcu seria anime została wydana już dobre kilka lat temu i wciąż cieszy się popularnością (jednak warto ją zachować w serduszku). Nawet nie wiecie, jak miło mi było otrzymać wszystkie 7 tomów mangi, w polskiej wersji, wydanej przez Studio JG. Tak, tylko 7 tomów, gdyż manga, jak i anime, są adaptacjami novelki. Poza tym ciekawostka: 8 tom wyszedł jesienią zeszłego roku, więc czekać tylko na odpowiedź od wydawnictwa o dacie premiery polskiej wersji.

Ci, co oglądali anime, znają fabułę serii. Mimo wszystko Ci, co nie znają, dowiedzą się właśnie pokrótce o biednym Ryuujim Takasu. Jest to chłopak, który przeraża wszystkich swoich kolegów i koleżanki w szkole, głównie przez swoje „mordercze spojrzenie”. Pamiętajmy jednak, że nie ocenia się książki po okładce, gdyż Ryuuji jest chłopakiem, który stara się nikomu nie wchodzić w drogę, jest pedantyczny i można nazwać go w dwóch słowach — kura domowa.


No właśnie... nie wchodzi nikomu w drogę... do czasu. Do momentu, aż przypadek nie wpada na Aisakę Taigę, zwaną w polskiej wersji mangi Tycim Tygrysem”. Jest to dziewczyna mająca niecałe 150 cm wzrostu, ale temperament, który zniszczyłby każdego. Takim oto przypadkowym zderzeniem oboje naszych bohaterów wchodzi w pewien układ, dzięki czemu mają nadzieję, że uda im się zdobyć zainteresowanie obiektów ich westchnień.

Do przewidzenia jest, że przy takim układzie może coś pójść nie tak. I tak oto, z każdą kolejną stroną (bądź minutą anime) zauważamy, jak układ Smoka i Tygrysa zaczyna zanikać, a rodzi się w tym jakaś nutka przyjaźni, a z czasem zauroczenia. Niektórym nie podobają się takie ckliwe relacje... i tutaj na szczęście przychodzą dodatkowi bohaterowie i różne poboczne sytuacje, które utrudniają naszym bohaterom zbliżenie się do siebie. Jak chociażby Ami Kawashima, która od samego początku walczy o względy Ryuujiego.

Mnie osobiście seria ta poruszyła już za czasów anime. Mimo iż nie jestem zwolennikiem ckliwych serii, tak jednak ona ma w sobie tyle nastoletniej normalności i problemów, że łatwo było się wczuć w fabułę. Obecnie, po dobrych kilku latach zapomnienia, odświeżając tę serię, skupiam się już na innych rzeczach. I takim oto cudem, zamiast centralny ośrodek skupić na relacji Taigi i Ryuujiego to analizuję profil psychologiczny Taigi. Halo, w końcu wciąż uznawana jest za jedną z najpopularniejszych tsundere na świecie!
W zasadzie, jeśli bym miała teraz skupiać się na kwestii fabularnej — zrobiłabym powtórkę z recenzji anime Toradora (która dawno, dawno temu pojawiła się w sieci). Manga i anime idą kropka w kropkę tak samo — zgodnie z light novelką. Są drobne tylko zmiany, które zbyt dużo nie zmieniają na całym tle historii. Mimo wszystko mam odczucie, że manga ma spory plus pod względem wizualnym. Na postaci się przyjemniej patrzy, Taiga wygląda jeszcze bardziej uroczo niż w wersji animowanej. Dodatkowo dynamika kadrów sprawia, że łatwo jest się wczuć w sytuację i nie czuje się sztuczności.


Co mogę powiedzieć na temat tej mangi prócz tego, co już większość osób wie? Seria jest bardzo dobra. Kiedy są śmieszne momenty, da się faktycznie szeroko uśmiechnąć do kartek papieru. Kiedy jest powaga, skupiamy się dokładnie na sytuacji i zaczynamy współczuć bohaterom. Zostaje jedynie siedzieć i oczekiwać, aż manga zostanie zakończona... a szybko to raczej nie nastąpi.

Ocena ogólna: 9/10

 

Komentarze

Popularne posty