Recenzja anime: Gegege no Kitarou (2018)


Gegege no Kitarou (2018) to odświeżona wersja (już szósta) mangi, wydawanej w latach 1960-1969. Zawiera 97 odcinków i wydawana była od kwietnia 2018 do marca 2020. Przygody yokai wydane zostały przez studio Toei Animation (znane z odświeżonej Tygrysiej Maski, Dragon Ball Super czy Saint Seiya Omega).

Większość osób raczej nie wierzy w istoty nadprzyrodzone — duchy, yokai, zjawy, upiory, jak zwał tak zwał. Człowiek pochłonięty jest swoim życiem i sądzi, że nic poza nim nie ma, bo przecież tego nie widać. Mało kto też się spodziewa, że jeśli dzieją się niewyjaśnione sytuacje, wystarczy wysłać list przez specjalną skrzynkę do niego — Kitarou z lasu Gegege, który to stara się, by ludzie i yokai żyli w swoich światach. Wszystko natomiast się zmienia, gdy w jego życiu pojawia się „klient” w postaci pewnej nastolatki — Many Inuyamy. 


Kitarou, jak wspomniałam na początku, nie jest postacią nową. Manga wydawana w latach 60. również nie jest pierwszym tworem nawiązującym do losów małego yokai. Jego postać pojawiła się już w latach 30. w kamishibai („teatr obrazkowy”), aczkolwiek dopiero 30 lat później został spopularyzowany do tego stopnia, że jest już na stałe częścią japońskiej popkultury i jego imię zna już wiele pokoleń. Odświeżona wersja z 2018 roku idealnie nadaje się dla nowego odbiory, pokazując w drobnych aspektach to, że młodzież w dzisiejszych czasach, pochłonięta telefonami, social mediami i samorealizacją zapominają o tym, że gdzieś w cieniu wciąż ukrywają się duchy, których jeszcze ich dziadkowie mogli się obawiać. 

Patrząc na to, że jest to historia youkai, dużo się nie stanie względem faktu, że wygląd głównych postaci na przestrzeni tych 60 lat zbyt mocno się nie zmienił (ok, pomijam wygląd Nekomusume). Mimo wszystko dużym plusem jest uwspółcześnienie duchów i przystosowanie ich do dzisiejszych czasów — sporo rzeczy dzieje się w Internecie, część przesądów można było wpasować do współczesnego świata i nikt nie ma przez to tej serii kompletnie nic do zarzucenia. 


Nie można powiedzieć, że seria ta jest idealna. Musimy natomiast tutaj uwzględnić jeden bardzo ważny aspekt, że seria ta nie jest przeznaczona stricte dla dojrzałego odbiory — jest skierowana również do najmłodszych. Dlatego też część fabuły może wydawać się sztuczna, monotonna, a bohaterowie zbyt dużo się nie zmieniają przez te 97 odcinków. Są to wciąż drobne aspekty, gdyż fakt, seria śmierdzi typowym shounenowym ubiciem przeciwnika (zazwyczaj w 3 atakach), ale pojawiały się starcia, które mnie osobiście wciągnęły bardzo mocno (np. pojawienie się pełnej formy „Taty Oka”).

Fabuła zazwyczaj zamyka się z każdym odcinku z osobna, dzięki czemu z początku nie odczuwamy, by była konieczność obejrzenia całej serii, by móc zanalizować losy bohaterów. Mimo wszystko pojawia się kilka wątków, które jednak ciągną się i wracają przez całą fabułę, więc na nie trzeba uważać. Mimo wszystko gdybym miała zsumować ogólnie fabułę odcinków, to mogę powiedzieć, że jest to dobre przedstawienie tego, że nie wszystko jest tylko białe i tylko czarne... tak samo youkai jak i ludzie potrafią być chciwi, złośliwi, zaślepieni, dążący za głosem większości. Trzeba samemu odróżniać dobro od zła nieważne, w jakiej jest formie. 


Rzecz, która irytowała mnie jeszcze w serii w tych drobnych aspektach to część bohaterów, ale wiadomo, że nie wszystkich trzeba akceptować. O ironio, najbardziej i to przez całą serię irytowała mnie bohaterka, przez którą wszystko się zaczęło, czyli Mana. Ciamajda, która ciągle była centrum kłopotów zamiast ewentualnie przyjacielem-pośrednikiem pomiędzy ludźmi, a yokai. Poza nią w top irytujących bohaterów jest Nezumi Otoko, który pomimo robienia wielkiego zła i dążenia do realizacji swoich marzeń materialnych, nie otrzymuje kompletnie żadnej reprymendy (za wyjątkiem podrapanej twarzy przez Nekomusume). 

Skupiając się na czymś innym, czyli na muzyce, również nie mam żadnych zastrzeżeń. Z początku zastanawiało mnie, dlaczego mamy w serii kilka endingów, aczkolwiek opening pozostał wciąż taki sam. Z ciekawości sprawdziłam openingi poprzednich wersji i wiecie co? Opening jest dokładnie ten sam od 1968 roku (czyli od wydania pierwszej animowanej wersji przygód yokai). Utwór ten pojawia się też również w ciągu walk, z nieco mocniejszym akcentem. A same endingi bardzo stylowe i różnorodne (gdzie najbardziej zaskoczyło mnie pojawianie się endingu od zespołu Scandal). 


Czy jestem w stanie polecić serię? Jak najbardziej. Komu? Każdemu. Nie musicie znać wszystkich poprzednich wydań, by móc wczuć się w ten świat cienia. Oczywiście jeśli ktoś oczekuje bardzo poważnej serii, by po każdym odcinku mieć czas na przemyślenia — to jednak nie radzę ruszać tej serii. Mimo wszystko jest ona lekka, ale jednocześnie wnosząca bardzo dużo nauki, szczególnie właśnie dla najmłodszego odbiory. 

Ocena ogólna: 8/10

Komentarze

Popularne posty