Recenzja anime: Idol Memories

Idolkowe anime to coś, co jedni kochają, a inni wyśmiewają jak tylko można. Wielki fenomen LoveLive czy Idolm@ster pozwolił rozprzestrzenić się idolkowaniu w polskim fandomie na pełnej mocy. Zdecydowałam więc, że podejdę do tego z takim samym podejściem jak do yaoi - trzeba znać język swojego wroga. Mimo wszystko nie ruszyłam najbardziej oklepanych serii, a wzięłam się za produkcję z 2016 roku o tytule Idol Memories. Skupmy się więc na losach dwóch grup idolkowych w czasach, kiedy koncerty funkcjonują za pomocą wirtualnej rzeczywistości. 

W 12 odcinkach trwających około 12 minut każdy poznajemy historię dziewczyn z zespołu StarRing (Vivi, Sena i Kokona) oraz z zespołu Shadow (Miku, Yucho i Nanami), które w szkole specjalnej idolkowej ciężko ćwiczą i walczą o rozwój swojej kariery, najlepsze wyniki w rankingach i ostatecznie o wzięcie udziału w konkursie dla początkujących grup idolkowych. Dziewczyny pomimo bycia w innych zespołach nie mają problemu, by się wspierać, przyjaźnić i razem ćwiczyć. 

Z samego mojego opisu zapewne uznacie, że zbyt dużo po fabule ta seria nie wnosi. I wiecie co? Dobrze myślicie. Nie można spodziewać się wielu pościgów, wybuchów... a nawet ścieżka dźwiękowa jest bardzo uboga jak na anime o idolkach, gdzie śpiew i taniec powinny być bardzo, ale to bardzo istotne. Mimo wszystko to, co ta seria pokazuje moim zdaniem bardzo dobrze i za co nie mogę jej skrytykować, to przedstawienie tego, że bycie idolką nie jest takie kolorowe i wymaga ogromu ciężkiej pracy fizycznej i psychicznej. Niestety przez całą serię pojawia się pewna kwestia, którą twórcy wcisnęli w serię, kompletnie jej nie rozwijając, co potrafiło na koniec serii (i upewnieniu się, że nie ma kolejnych sezonów) niemiłosiernie zirytować.

Jeśli miałabym skoncentrować się na bohaterach, to dziękowałam za to, że seria skupia się na losach tylko 6 dziewczynek. Irytuje mnie napływ zbyt dużej ilości bohaterów, którzy mają coś wnosić do serii, a okazuje się, że jednak są bezwartościowi. Tutaj na szczęście otrzymujemy paletę zróżnicowanych zachowań wśród dziewczynek, od irytująco-uroczych (Kokona) po dumne i nieco arystokratyczne (Yucho). Każda osoba oglądająca serię będzie w stanie przypisać sobie najlepszą i najgorszą dziewczynkę. Szkoda tylko, że o przeszłości i idolkowych aspiracjach dowiadujemy się tylko z punktu widzenia Vivi.

Coś, co jest na plus względem bohaterów (nie tylko naszych dziewczynek) to wizualny projekt postaci. Większość, mimo iż ma wyglądać naturalnie, to nie rzuca się w oczy jako kopia postaci z jakiejś innej serii. Jedyne co mi się tak kojarzyło to fryzura Miku, ale poza tym projekty wydają się w pewien sposób indywidualne. Jeśli chodzi o oprawę graficzną, to nie mam żadnych zastrzeżeń - nie dopatrzyłam się żadnych nieudanych kadrów, kolory są adekwatne do sytuacji i bohaterów oraz nie mamy mdłego drugiego planu. 

Pod kątem graficznym również jest coś, na co chciałam zwrócić uwagę od razu jak zaplanowałam seans tej serii - projekty taneczne. W końcu jest to istotne w takich seriach, a jako osoba, która uwielbia oglądać MMD albo ujęcia z Idolm@ster na NicoNico właśnie nie mogłam podejść do tego obojętnie. Otrzymujemy tańczące dziewczynki z CGI, różniące się od reszty serii, lecz mimo wszystko skupiając się na podstawowej kwestii fabularnej, możemy to wybaczyć. W końcu koncert jest występem w wirtualnej rzeczywistości, więc może on różnić się wyglądem od faktycznego stylu graficznego. 

Wspomniałam wcześniej o tym, że jak na idolkową serię to jest ona bardzo uboga w muzykę i taniec. I tutaj mogę bardziej rozwinąć swoją krytykę pod tym kątem. Przez wszystkie 12 odcinków otrzymujemy w zasadzie... 5 utworów? Mówię tutaj o openingu, endingu oraz po jednym utworze wykorzystanym jako utwór do występu na scenie. Prócz tego oczywiście na scenie pojawia się ponownie opening... i... to wszystko. Wielkie rozczarowanie, bo co to za seria o gwiazdach muzyki, bez muzyki? 

Podsumowując Idol Memories to seria, która nie powinna stać na półce idolkowych serii. Poczynając od ubogiej ilości tańców i śpiewu, poprzez kompletnie beznadziejne wciśnięcie bohaterów i wątków w serię, których się nie rozwija, kończąc na oklepanym zakończeniu. Niesmak pozostaje. Na szczęście to tylko niecałe 3h seansu... zmarnowanego, ale jednak tylko 3h. Nie polecam. Chyba, że właśnie szukacie serii idolkowych, po których można będzie gardzić ogólnym szałem na idolkowość w fandomie.

PS. Nadużywanie słowa idolkowe i jego odmian jest zabiegiem celowym. 

Ocena ogólna: 4/10

Komentarze

Popularne posty