Recenzja filmu: Smerfy: Poszukiwacze zaginionej wioski

Podejrzewam, że ta recenzja będzie dość okrojona, gdyż podejrzewam, że większość czytelników miała kiedykolwiek w życiu okazję zapoznać się z animacją o nazwie Smerfy. Cofając się wspomnieniami do Wieczorynek w TVP (wtedy jeszcze nie TVPiS) była to jedna z kilku bajek, która potrafiła wciągnąć najmłodszych widzów (ok, może nie wciągnęły mnie tak jak Tabaluga, lecz wciąż...). Od wielu lat nie miałam styczności z tymi niebieskimi kreaturami, aż Netflix nie podrzucił mi jednego z filmów. I z tego co miałam okazję zapoznać się w sieci, to dobrze, że ruszyłam akurat ten film, a nie wcześniejsze twory. Dzięki temu mogę go obrażać mniej, niż mogłabym.

Smerfy: Poszukiwacze zaginionej wioski to film w pełni animowany, w którym nie ujrzymy ani jednego aktora, jak to było w przypadku poprzednich filmów. Poza tym wracamy do korzeni historii, co jest moim zdaniem na plus, bo miło jest powspominać co i jak. Chodzi tutaj o fakt powstania Smerfetki jako stworka ulepionego z gliny przez Gargamela. Miała ona wtargnąć do Wioski Smerfów i wydać później wszystkie stworki w ręce swojego stwórcy. Na szczęście moc Papy Smerfa spowodowała, że Smerfetka stała się prawowitym smerfem, lecz mimo wszystko jako jedyna w wiosce nie miała żadnej określonej dla siebie roli (chociażby Ciamajda czy Osiłek).

Zawsze spotkać można było śmieszki dotyczące tego, że Smerfetka to jedyna dziewczyna w całej wiosce i ciekawe co tam się musi dziać (hehs). Mimo wszystko film ten jest w stanie nam pokazać, że to tez smerf, mający swoje rozterki, swoje uczucia, swoje problemy. Ma motywację, dąży do jej realizacji i ostatecznie... cóż... czy osiąga sukces, to już musicie sami się dowiedzieć, oglądając ten film, gdyż moim zdaniem odpowiedź na to pytanie nie jest jednoznaczna. 

Największym plusem i ciekawostką tego filmu było pokazanie tego, jak prezentuje się Zakazany Las. Nie można się dziwić tego, dlaczego ten las był zakazany nie tylko ze swojej nazwy - istniała w nim zupełnie inna przyroda, niż ta, która otaczała smerfną familię. Latające ogniste ważki, bokserskie kwiatki i co najważniejsze... inna wioska smerfów, w której to na przekór są natomiast same dziewczyny. Na podstawie tego filmu wyszła osobna historia komiksowa o niebieskiej płci pięknej.

Pojawiają się również rzeczy, które mogą rozczarować ludzi przywiązanych do pierwotnej animacji, a dzieciaków ta bajka aż tak mocno nie ruszy. Pierwszym rozczarowaniem dla starego widza będzie wałkowanie po tylu latach tego samego wątku z Gargamelem. Ileż lat można gonić za tym samym celem, w ten sam sposób i dawać się tak mocno znów pogonić w kąt? Ileż można. Dodatkowo rozczarowujące jest unowocześnienie smerfów - biedronka, którą można robić selfie, która jest dyktafonem i drukarką jednocześnie... coś tu chyba poszło nie w tym kierunku, w którym miało iść.

I takim oto krótkim opisem pojedynczych plusów i minusów mogę podsumować tę bajkę. Niestety... nic więcej nie jestem w stanie wycisnąć z siebie, gdyż po tej animacji pozostają mieszane uczucia, seria ogólnie szybko wybija się z głowy i nie wnosi zbyt dużo. Nie jestem w stanie nawet powiedzieć, do kogo jest ona stricte skierowana, za wyjątkiem feministek, które upatrzą się tego, że Smerfetka wreszcie przestała być laleczką wioski i zawalczyła o prawa do własnych decyzji... 

Ocena ogólna: 6/10

Komentarze

Popularne posty