Recenzja filmu: Kronika Świąteczna
Mimo iż jest dopiero po pierwszym tygodniu grudnia, to nie można mówić, że nie ma już klimatu świątecznego dookoła. Wszędzie wszelakie promocje, rozstawione choinki, fikuśne lampeczki, na Spotify mamy playlisty świąteczne, a Netflix przygotowuje dla nas dawkę świątecznych filmów, jak co roku. I tak oto w zeszłym roku na święta pisałam Wam o filmie Świąteczny Rycerz (zainteresowanych odsyłam), a w tym roku kolej padła na pierwszą część Kroniki Świątecznej. Informuję również przy okazji, że w tym roku wyszła druga część, ale ona poczeka sobie na obejrzenie.
Kronika Świąteczna to film o losach rodzeństwa - Kate i Teddy'ego, którzy decydują się na przyłapanie świętego Mikołaja na gorącym uczynku w momencie przyniesienia prezentu pod ich choinkę. Oczywiście plan ten się udaje, aczkolwiek pazerność i ciekawość młodzieży spowodowała wielkie straty - przez włamanie się do wozu Mikołaja ostatecznie sanie ulegają uszkodzeniu, renifery uciekają, magiczna czapka zostaje zwiana z głowy Mikołaja, a wór z prezentami wylądował w zupełnie innym miejscu. Wszystko się sypie, a czas na realizację świątecznej misji rozdawania prezentów wciąż się skraca.
Będąc szczerym, podchodziłam do tego wątku dość sceptycznie. Mimo wszystko nie powinnam, bo przecież czego mogę oczekiwać od filmu świątecznego? Z góry wiadome jest to, że ma być on lekki i przyjemny do obejrzenia dla całej rodzinki. Jednak z kolejnymi minutami oglądania lód w moim serduszku się topił i były pewne momenty, w których akurat TEN Klaus urzekł mnie bardziej, niż z każdej innej historii grubas robiący Ho, Ho, Ho.
Jeśli mam się skupić na głównych bohaterach, czyli na Mikołaju, Kate i Teddym to mogę powiedzieć, że jest to bardzo ciekawe przedstawienie postaci, które mimo wszystko powoduje pewne refleksje. Kate jest w wieku, w którym dziecko chętnie pomagało swoim rodzicom w szykowaniu świątecznych rzeczy, było odpowiedzialne i grzeczne licząc, że zasłuży na prezent. Teddy natomiast to typowy nastolatek, który w okresie buntowniczym zadaje się z niestosownym towarzystwem, jest sceptyczny i chce działać na własną rękę.
Nasz duet pomimo wielu kłótni (jak na typowe rodzeństwo przystało) w końcu osiągają pewne porozumienie w układzie dotyczącym przyłapania darczyńcy prezentów. I ta sytuacja powoduje, że oboje zbliżają się do siebie oraz inaczej patrzą na zachowania drugiej strony, próbując ją zrozumieć i wybaczyć jej wszelkie błędy. Jak tak teraz o tym napisałam, tak uświadomiłam sobie, że może to właśnie ukryty przekaz - w końcu w świętach chodzi o wybaczanie, zrozumienie i darzenie się wzajemną sympatią, nieprawdaż?
Skupmy się teraz na Mikołaju, bo to w końcu o nim jest ta i wiele, wiele innych historii, wałkowanych z pokolenia na pokolenie. Jest to człowiek, który nie jest antyczną istotą, ma swoje nowiutkie technologie, które wykorzystuje w rozdawaniu prezentów (magiczna czapeczka, kula do szybszego przemieszczania się z reniferami pomiędzy miastami czy wielki worek, który jest tak głęboki, że na samym jego końcu znajduje się fabryka zabawek pilnowana przez grono elfów). Poza tym jest to dość nowoczesny człowiek, który nie gardzi szybkimi samochodami, dobrą muzyką i szczerością względem każdej osoby, którą spotka (bo pamięta wszystkie dzieci, które pisały do niego listy).
Fabularnie, tak jak pisałam wcześniej, nie można oczekiwać czegoś wielkich lotów, bo nie o to chodzi w filmach świątecznych. Najważniejsze w tym filmie było to, że cała historia była spójna, prosta i nikt nie pomyślał, by nadmiernie przy niej kombinować. Coś się popsuło, coś trzeba naprawić, goni nas czas, ale jakoś musi nam się udać. Prosta linia z lekkimi utrudnieniami po drodze i bum - cel osiągnięty. Idealnie tak, jak być powinno. Nic dodać, nic ująć. Wielki plus.
Muzycznie również nie mogę się jakoś bardzo doczepić, gdyż ścieżka dźwiękowa jest dokładnie taka, jaka być powinna w filmie świątecznym - dostajemy świąteczne kawałki. Świąteczny Elvis, zespół Eagles, trochę Czajkowskiego i jako wisienka na torcie mamy kawałek samego świętego Mikołaja (granego przez Kurta Russella). Można te kawałki sobie odsłuchać nawet i bez oglądania filmu, jeśli ktoś lubi wciągnąć się w wir świątecznych przebojów i ma dość słuchania Last Christmas.
Podsumowując, nie mam temu filmowi zbyt dużo do zarzucenia. Można również doczepić się tego, dlaczego seria ta nie otrzymała wyższej oceny, skoro jest bez zarzutu. Tak jak wspominałam wcześniej - mimo wszystko jakieś sceptyczne nastawienie do oklepanego tematu świątecznego pozostaje i pomimo tego, że film jest dobry, nie dałabym mu 10/10, gdyż ta tematyka po prostu na to nie zasługuje. Niemniej jest to seans godny polecenia każdemu do obejrzenia z rodzinką/bliskimi, ot tak, dla relaksu. No i pamiętajcie o dwójeczce, która również czeka na Netflix.
Ocena ogólna: 7/10
Komentarze
Prześlij komentarz